sobota, 30 stycznia 2016

Rozdział 5.

Wybrani
   
Lindsey’s pov:

- Panie Batle? A kim są właściwie ci „Wybrani”? Jest dużo opowieści, a każda inna… - Alison (klasowy pupilek nauczycieli) zagadnęła nauczyciela w połowie lekcji.
- Oh, a to jest bardzo dobre pytanie! – i w tym momencie wpadliśmy. Kiedy tylko pan Battle wypowiada to zdanie, to oznacza, że do końca lekcji będzie ze szczegółami i zamiłowaniem opowiadał o danej rzeczy. Jednak trzeba przyznać- nasz nauczyciel od historii ma gadane. Mimo dokładnego, rzetelnego wykładu, jego lekcje są jednymi z ciekawszych.
- A ja słyszałem, że Wybrani nie istnieją. – stwierdził Danny.
- Tak naprawdę nie ma na to dowodów. Ale na to, że istnieją, też niestety nie ma zbyt dobrych podstaw. Wybrani, to osoby wybrane do tego, aby zakończyć życie na ziemi. Są spekulacje, czy ten dar pochodzi od diabła, czy też samego Boga. Osobiście sądzę, że to ta druga opcja, ale to już moje zdanie. Jest wiele teorii i przypuszczeń.
- Jak to? To ilu ich jest? Kim… lub czym oni są? – zdziwił się Liam. Byłam tak strasznie zmęczona i najchętniej zdrzemnęłabym się na chwilę. Jestem pewna, że nawet nikt by nie zauważył. Jednak lepiej było słuchać. Co jak co, ale pan Battle nie rzucał słów na wiatr, a swoją wiedzę czerpał z najlepszych i najtrafniejszych źródeł informacji.
- Oni mogą być każdym z nas albo nikim. Cztery żywioły, cztery osoby. Mogą być pod postacią każdego człowieka, każdego stworzenia lub istoty nadnaturalnej, a mogą być po prostu żywiołem. Prawdopodobnie, tak właśnie jest i dlatego nikt nigdy nie spotkał żadnego Wybranego. Choć, jest parę opisanych takich spotkań, ale… Hm, powiedziałbym, że póki sam nie zobaczę, nie uwierzę. – uśmiechnął się pod nosem nauczyciel sam do siebie.
- A w jaki sposób zabiją nas wszystkich? Tak się da?
- Oh, to nie do końca tak. Jeden z Wybranych tego dokona swoim żywiołem. Jak, niestety sam nie wiem. Zapewne żywioł ognia spaliłby całą planetę na proch, żywioł wody zrobiłby to za pomocą potężnego tsunami, żywioł powietrza posłużyłby się huraganami, wichurami i tornadami, a żywioł ziemi trzęsieniem, wybuchem wulkanów… Długo by wymieniać, ale można się samemu domyślić. Wybrani to najpotężniejsze istoty na ziemi. Oczywiście, jeżeli jednak istnieją. Jak już mówiłem, są dowody za i przeciw. 
- Czemu jesteś taka blada? Dobrze się czujesz? – Tony lekko szturchnął mnie w łokieć. Otrząsnęłam się z zamyślenia. Kiwnęłam głową do chłopaka na znak, że jest ok i powróciłam do swoich przemyśleń. Potrzebuję szczegółów, czegoś nowego. Czegoś, czego nie znajdę w Internecie.
- Panie Battle, mam pytanie. – ktoś z przodu znów podniósł rękę zwracając uwagę nauczyciela – Skoro Wybrani mają taką wielką moc i siłę, dlaczego jeszcze tutaj jesteśmy? Czemu tego nie użyli?
- Cóż, to jest największa zagwozdka jak i jeden z argumentów przeciwników istnienia Wybranych. Są dwie opcje: albo jeszcze nie nastąpił dzień ani godzina, albo Wybrani nie istnieją. Hm, widzę, że wiele osób jest bardzo zaintrygowanych tym tematem. Tak więc na następnej lekcji przeprowadzimy dyskusję na temat istnienia bądź nieistnienia tych mistycznych istot. Proszę jako zadanie przygotować argumenty za lub przeciw, każdy sam wybiera, po której stronie będzie się wypowiadał. Oczywiście, zostaniecie ocenieni. – przerwał nauczycielowi dzwonek i wszyscy zaczęli się już podnosić z miejsc – Do widzenia, przygotujcie się solidnie! Będę sprawdzał waszą pracę. Referaty na dodatkową ocenę zawsze mile widziane.
Zebrałam wszystko jednym ruchem z ławki i wrzuciłam do torby. Nie czekając na nikogo wyszłam czym prędzej z klasy i udałam się do toalety. Zamknęłam się w jednej z kabin i odczekałam dokładnie piętnaście minut. Wyjrzałam zza drzwi sprawdzając czy ktoś jeszcze został. Korytarze były już praktycznie puste, wszyscy udali się na autobus, który odjeżdżał zaraz po dzwonku. Mój oddech się wyrównał, serce uspokoiło. Równym krokiem poszłam do gabinetu pani Calm, który znajdował się na tym samym piętrze. Już miałam zapukać, gdy drzwi nagle się otworzyły i o mały włos nie oberwałam w twarz. 
- Co ty tu robisz? – Harry pobladł na twarzy i wydawał się być mocno zaskoczony.
- Ja? Co TY tutaj robisz?! – niemal czułam jak i mi odpływa krew z twarzy, jednocześnie ogrzewając policzki.
- Oh, znacie się? – pani Calm wstała z fotela – Lindsey, dasz mi chwileczkę? Muszę pójść jeszcze do sekretariatu. Jak chcesz możesz zostać z przyjacielem na korytarzu.
- To nie jest mój przyjaciel. – wycedziłam przez zaciśnięte zęby posyłając nienawistne spojrzenie Harry’emu.
- Tak czy siak, widzę, że macie coś do omówienia… Zaraz wracam. – pani psycholog zamknęła drzwi gabinetu na klucz i szybkim krokiem ruszyła w stronę schodów. Kiedy tylko jej drobna postać zniknęła z naszego pola widzenia wskazałam palcem na Stylesa.
- Nie możesz nikomu o tym powiedzieć! – wykrzyknęliśmy w tym samym czasie. Nagle okno otworzyło się z hukiem po drugiej stronie korytarza, do środka wpadł chłodny i silny powiew wiatru.
- Ugh, co robiłeś u pani Calm?! – byłam wściekła.
- Nie twój interes! A ty tu po co przyszłaś?! – odgryzł się. Skrzyżował ręce na piersi. Ja swoje dłonie oparłam na biodrach.
- Okay, ja nie powiem nikomu, że ty tu byłeś, a ty nie powiesz, że mnie tu widziałeś. – powiedziałam stanowczo.
- Zgoda. Jeśli tylko ktoś się o tym dowie, to przysięgam, że cię zniszczę. – warknął i odszedł szybkim krokiem. 
- Jeszcze zobaczymy! – krzyknęłam za nim, a w zamian dostałam środkowego palca podniesionego w moją stronę. Prychnęłam pod nosem. Muszę się dowiedzieć dlaczego był u pedagoga, psychologa i pielęgniarki w jednym. Tak jest, pani Calm jest specjalistką we wszystkich tych dziedzinach, co bardzo rozszerza oraz utrudnia moje nowe zadanie. Ale muszę wiedzieć. Zanim on, dowie się czegoś o mnie.
- Już jestem. Przepraszam, że musiałaś czekać. – kobieta posłała mi przepraszający uśmiech. Szybko otworzyła drzwi od gabinetu i zaprosiła mnie do środka. Jak zawsze, zajęłam fotel naprzeciwko okna oraz jej biurka. Chmury były ciemne i ciężkie, a od silnego wiatru uginały się krzewy, a nawet drzewa.
Szukałam wzrokiem jakichkolwiek wskazówek, które mogłyby mówić o tym, w jakiej sprawie był tutaj Styles. Pani Calm musiała to zauważyć, bo szybkim ruchem zamknęła teczkę pacjenta i schowała ją do masywnej szafki na klucz obok biurka, po czym wyjęła moje akta. Jednak dała mi do myślenia, ponieważ jego dokumentacja była dwa razy grubsza i bardziej zapchana papierami. Co on ukrywa?
- A więc, jak się dzisiaj czujesz? – zagadnęła uśmiechając się szeroko. Pani Calm była jedną osobą z niewielu, które miały tak dobrze wyuczony fałszywy uśmiech.
- Nie najgorzej. Dziękuję. – posłałam jej swoją wyćwiczoną wersję uśmiechu.
- Miałaś ostatnio jakieś… problemy? – próbowała być delikatna. Oparła łokcie o blat nachylając się w moją stronę.
- Niestety. – przytaknęłam. Misja zdemaskowania Stylesa została odłożona na bok. Teraz muszę się zająć sobą.
- Rozumiem, że ten… incydent z Harrym, nie był jedynym wypadkiem od naszego ostatniego spotkania, zgadza się?
- Nie, ja… - udałam skruchę i w duchu podziękowałam sobie za ten wybuch na Stylesa. Spuściłam głowę i nerwowo zaczęłam się bawić palcami – Pani Calm… Ja się naprawdę bardzo staram… Ale czasami mi po prostu nie wychodzi… Nie potrafię tego kontrolować… - uroniłam łzę.
- I naprawdę nie było żadnej poprawy od naszych ostatnich ćwiczeń? – dopytywała się, ale kupiła to. Udało się.
- Robiłam tak jak pani mi poleciła. Liczyłam do dziesięciu, nabierałam głębokie oddechy, słuchałam więcej muzyki, by się odprężyć. Ale jak ktoś mnie zdenerwuje, to mam ochotę… - urwałam mówienie podniesionym głosem i zacisnęłam dłonie w pięści.
- Już, spokojnie. Liczymy, nabieramy wdech… - poleciła i naprawdę miałam ochotę wywrócić oczami, ale jak zwykle, perfekcyjnie udałam, że się uspokajam.
- Widzi pani? Tak mnie to denerwuje, że wszystko mnie denerwuje! – powiedziałam sfrustrowana.
- Cóż, myślę, że w tym wypadku mam coś dla ciebie. Skoro wszystkie nasze rozmowy i ćwiczenia nie pomogły, to nie mamy wyboru. – westchnęła, sięgnęła do szuflady i wyciągnęła podłużną kartkę papieru. W pustym polu tabeli napisała parę słów pochylonym pismem, w kolejnej rubryce jakieś liczby, a na koniec podpis i pieczątka.
- Co to jest, proszę pani? – zapytałam udanym zdziwionym głosem. Mogłam już przybić sobie piątkę za te wszystkie moje występy. Powinnam dostać Oscara!
- Recepta. Pójdziesz z tym do sekretariatu po pieczątkę, a potem wrócisz tu do mnie po leki. Bierz trzy razy dziennie, w określonych porach. Zawsze popijaj wodą. I trzymaj w bezpiecznym miejscu w pokoju, to mocne leki. Nie do zabawy. – podała mi kartkę. Zwalczyłam chęć uśmiechu.
- Oczywiście, proszę pani. To za chwilkę wrócę z kartką. – opuściłam gabinet i pierwszy raz od dawna wesołym krokiem udałam się do sekretariatu.

******

Gdy tylko weszłam do pokoju wyciągnęłam z torby dwa pudełeczka z tabletkami i postawiłam je na biurku. Poszukałam butelki wody, żeby popić lek. Dawno nie czułam się taka spokojna. Teraz będzie już lepiej. Musi być. Łyknęłam dwie tabletki na raz i położyłam się do łóżka. Po chwili przysnęłam, ale nie na długo, bo zaraz rozdzwonił się mój telefon.
- Oh, dajcie mi święty spokój. – jęknęłam gramoląc się z łóżka. Wyciągnęłam komórkę z kieszeni w torbie i zerknęłam na ekran.
Matt.
Upuściłam telefon. Poczułam, jak uginają się pode mną kolana. Opadłam na ziemię i dopóki komórka nie przestała dzwonić, nie ważyłam się wziąć oddechu.
__________________________________________________________

Hej hej! :)


Ferie! Nareszcie! Wy też już odpoczywacie? Jak nie, to nie martwcie się, niedługo i Wy dostąpicie tego luksusu :D

Mam nadzieję, że rozdział się podobał i nieco się rozjaśniło na temat Wybranych. Jakbyście mieli jakieś pytania, to śmiało, z chęcią Wam odpowiem :)
Dziękuję za komentarze i wyświetlenia, jesteście cudowni ^^

Proszę, podzielcie się ze mną swoją opinią na temat tego opowiadania, jak i rozdziału ♥
Trzymajcie się ciepło,
N.x

czwartek, 24 grudnia 2015

Rozdział 4.

Dlaczego ja?

Lindsey’s pov:
- Hej, Lindsey! Jakbyś miała dzisiaj czas, to wiesz. Zadzwoń. – jakiś blondyn puścił mi oczko i wręczył skrawek papieru z ciągiem cyfr. Byłam porządnie wkurzona, gdyż to chyba setna sytuacja tego typu od afery z Harrym. Nie wiem kto rozpuścił tą plotkę, ale się dowiem i uduszę własnymi rękami. Może i muszę odgrywać rolę suki, ale dziwką nie będę. 
- Ups. – podarłam kartkę teatralnie wywracając oczami. Posłałam pogardliwe spojrzenie chłopakowi, który najwidoczniej poczuł się rozczarowany – Nie twoja liga, smarkaczu.
Odeszłam szybko i czym prędzej starałam się opuścić budynek szkoły. Lekcje się skończyły, a ja miałam dość. Muszę jakoś spuścić nerwy, bo inaczej może być bardzo nieprzyjemnie.
- Linds, autobus do ośrodka w tamtą stronę. – zaśmiał się Niall stając mi na drodze w przeciwnym kierunku.
- Idę na spacer. Lepiej zejdź mi z drogi. – zagroziłam. Naprawdę nie byłam w humorze. Wyminęłam go.
- Spacer teraz? Zapowiadają kolejny huragan. Lepiej nie idź nigdzie sama… - nie dawał za wygraną.
- Zostaw mnie w spokoju, rozumiesz? Umiem o siebie zadbać. – warknęłam i przyspieszyłam. Natychmiast poczułam mocniejszy powiew wiatru. Super. Muszę się uspokoić.
Zaczęłam biec. Jeśli nie chcę, aby ktoś mnie zauważył, powinnam jak najszybciej zniknąć z otwartej przestrzeni. Pokonałam najszybciej jak się dało pola wokół szkoły, a gdy znalazłam się pomiędzy drzewami poczułam się bezpieczniej. Zwolniłam i maszerowałam w stronę najbliższego przystanku komunikacji miejskiej pobliskiego miasta. Włosy przesłaniały mi co jakiś czas oczy tak, że nic nie widziałam. Nie raz o mały włos nie wlazłam w drzewo. Wiatr wzmagał na sile, wokół mnie szumiały głośno drzewa. Byłam gdzieś w środku lasu.
- AAA!!!! – wrzasnęłam najgłośniej jak potrafiłam, najmocniej jak mogłam. Szum się podwoił, w górę wzniosły się liście, małe oraz średnie gałązki. Słyszałam stłumiony huk, który rozniósł się jak fala dźwiękowa ode mnie w głąb lasu. Nadal byłam wkurzona, nadal byłam zła, a emocje kumulowały się we mnie niebezpiecznie. Z zaskoczeniem zauważyłam, że mam policzki mokre od łez. Opadłam bezsilnie na kolana, a potem skuliłam się pod ogromnym drzewem. Było mi zimno, wszystko wokół mnie dosłownie fruwało. Ale ja nie miałam siły, już nie chciało mi się tego wszystkiego ciągle wstrzymywać. Zaniosłam się płaczem.
Dlaczego akurat ja?

Harry’s pov:
- Hej, stary. Bądź dobrym kolegą i daj mi numer Lindsey. – Julian klepnął mnie w ramię. Rany, zawsze wszyscy chcą moją ostatnią laskę. Praktycznie rzecz biorąc, Linds nią nie była. Ale tak właśnie wszyscy myśleli.
- Wal się. – mruknąłem i wsadziłem kolejną frytkę do ust zbyt zajęty oglądaniem meczu. Zbliżają się do bramki, zaraz będzie… 
- TAK!!! Wisisz mi dychę! – Louis zaczął skakać po kanapie i przybijać wszystkim piątki. Cholera, przegrałem.
- A idź do diabła. – warknąłem zdenerwowany. To moje ostatnie pieniądze w tym miesiącu. Byłem pewny, że Real Madryt wygra. Niech to szlag!
- Idź, idź po moje pieniążki! Ja się będę rozkoszował swoim zwycięstwem. – krzyczał Louis za mną, gdy wychodziłem z pokoju dziennego. Poszedłem od razu do swojego pokoju. Cholera, ale ze mnie debil! Właśnie przegrałem swoje ostatnie pieniądze, które miały mi starczyć do końca tygodnia. Dzisiaj jest środa i jak mam przeżyć do niedzieli? Super, do tego zapomniałem kluczy. Są pewnie na kanapie, a tam nie wrócę.
- Walić to. – mruknąłem i skupiłem się na swoim ciele. Poczułem znajome mrowienie i przeszedłem przez drzwi. Wywołało to krótkie uczucie łaskotania, kiedy moje ciało swobodnie przeniknęło przez drewno. Znalazłem się w pokoju i z irytacją rzuciłem na łóżko. Rolety głośno uderzały o parapet i okno. Oczywiście, że go nie zamknąłem wychodząc. To takie do mnie podobne. Wstałem, a gdy odsunąłem zasłonę lekko się przeraziłem. Ogromne drzewo, które znajdowało się przed budynkiem chwiało się w lewo i w prawo. O co chodzi z tymi huraganami? Zamknąłem porządnie okno i postanowiłem odrobić lekcje. Jeśli chcę mieć trochę więcej kasy, to muszę dostać parę dobrych stopni. Oby do końca tygodnia mi się udało.

*****

- Uh… - stęknąłem otwierając oczy. Kark potwornie mi zesztywniał i przy najmniejszym ruchu poczułem ból rozchodzący się od szyi w dół pleców. Usiadłem na krześle i przez chwilę nie rozumiałem co się stało. Ah, no tak. Zasnąłem nad lekcjami. Brawo dla Stylesa. Wstałem, by trochę rozprostować nogi. Do moich uszu dobiegły nieprzyjemne dźwięki strzelających lub przeskakujących kości. Pokój oświetlała tylko mała lampka stojąca na biurku. Wyciągnąłem telefon, by sprawdzić godzinę. Dochodziła jedenasta w nocy. Wiatr się wzmógł, ponieważ o okno uderzały gałązki drzewa, które wcale blisko nie jest. Zaciekawiony podszedłem do szyby i rozejrzałem się po podwórku. Z drugiego piętra miałem całkiem dobry widok. Uliczne latarnie dawały słabą poświatę, a księżyc zasłoniły ciężkie chmury. Już miałem kłaść się do łóżka, gdy dostrzegłem poruszający się cień obok drzewa i krzaków.
- Lindsey? – nie poznałem  jej od razu. Dopiero, gdy wiatr wzburzył jej włosy i odsłonił twarz. Skradała się ostrożnie w stronę jednego z okien na parterze. Gdyby któryś ze Stróżów ją teraz zobaczył, wylądowałaby na dywaniku. Godzina policyjna już dawno minęła.
Gdy dziewczyna skryła się tak, że nie mogłem jej już zobaczyć, położyłem się do łóżka. Ciekawe, gdzie była? Zupełnie sama… Linds zawsze wydawała mi się nieco podejrzana. Ale głupotą byłoby ignorować godzinę policyjną. Stamtąd jest prosta droga do wyrzucenia ze szkoły. A ona nie jest głupia, o nie. Choć czasem tak się zachowuje.


Lindsey’s pov:

- Panno Lindsey Star. Zadałem pytanie. – zerwałam się jak poparzona. Miałam wrażenie, że zaśliniłam kartkę, na której spałam…
- Um… - wyjąkałam gorączkowo szukając odpowiedniego wytłumaczenia, dlaczego nie znam odpowiedzi, ani nawet pytania!
- Czy pani spała? – nauczyciel skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Nienawidzę tego gościa.
- Oczywiście, że nie. Zapisywałam notatkę. – skłamałam bez mrugnięcia okiem. Proszę, proszę, proszę…
- To dlaczego nie odpowiedziała pani na moje pytanie? – nie lubiłam tego, że teraz cała klasa patrzy na mnie. 
- Próbowałam sobie przypomnieć co pan mówił, żeby zapisać. Przepraszam, nie słyszałam. – odpowiedziałam. Czułam jak mięśnie mi się napinają ze stresu.
- Co pani myśli o zachowaniu Wertera? Większość klasy uważa, że to szaleniec, który nie potrafił ruszyć do przodu, znaleźć nowej miłości. Jakie jest pańskie zdanie? – nauczyciel przyglądał mi się groźnie. Werter. Pomyślmy... „Cierpienia Młodego Wertera”- J. Goethe.
- Jak Werter mógł znaleźć nową miłość, gdy dozgonnie darzył tym uczuciem Lottę? On może i był szalony, ale z miłości. Nie widział świata poza Lottą, a gdy uznał, że sytuacja jest dla niego zbyt ciężka zrobił to, co zrobił. Nie mógł znieść tego, że nie może być z miłością swojego życia. – wypowiedziałam się. Rysy twarzy pana Gryfa złagodniały. Pokiwał głową z aprobatą.
- Dobrze, to tyle z powtórzenia ostatniej lekcji. Dziś zaczniemy omawiać Don Kichota, kolejnego „szaleńca”. – zrobił cudzysłów w powietrzu i odwrócił się w stronę tablicy.
Odetchnęłam z ulgą.

*****

- Genialnie wybrnęłaś z sytuacji, serio. Jestem pod wrażeniem! – pochwalił mnie Tony. Uśmiechnęłam się słabo. Byłam okropnie zmęczona i jedyne czego potrzebowałam, to odrobiny snu.
- Wracamy razem? – zaproponował Harry, który znikąd pojawił się u mego boku. Podskoczyłam lekko, a ten zaczął się śmiać. Rany, naprawdę potrzebuję choćby krótkiej drzemki.
- Mam jeszcze jedną lekcję. – powiedziałam, starając się nie zdenerwować jeszcze bardziej. Ten człowiek ostatnio gra mi na nerwach, a to może się nienajlepiej skończyć…
- Brawo, Linds. Wszyscy mamy jeszcze jedną lekcję. – zielonooki zaklaskał ciągle się śmiejąc – Pobudka! Ziemia do…
- Oh, zamknij się! – wykrzyczałam nagle. Bolała mnie głowa, czułam się naprawdę okropnie, a on miał czelność się jeszcze ze mnie naśmiewać – Mam cię dość!
- Wow, spokojnie… - Tony położył dłoń na moim ramieniu w uspokajającym geście, ale strzepnęłam ją od razu.
- Ty. – wskazałam palcem na Stylesa, który się szczerzył głupkowato – Masz przestać.
- A co ja zrobiłem? Nie moja wina, że masz zły humor i się nie wyspałaś. – stwierdził.
- Po prostu chodźmy już na tą głupią lekcję. – jęknęłam. Nie miałam siły się z nim kłócić.
- Będę na ciebie czekał przy twojej szafce. – mrugnął do mnie okiem, posłał cwaniacki uśmiech i odszedł korytarzem w lewo. Wywróciłam oczami.
- A więc ty i Styles, huh? – zagadnął Tony.
- Ja i kto? Proszę cię, nie denerwuj mnie. – zaśmiałam się z politowaniem – Nie w tym życiu. Ani w żadnym innym.
- Teraz mamy historię, prawda? – ruszyliśmy korytarzem w lewo. Nie umknął mi zadowolony błysk w jego oku. Hmm…
- Lubię historię. Nauczyciel jest świetny. Cieszę się, że nie musimy się uczyć tych wszystkich bzdur co ludzie w normalnych szkołach. – westchnęłam.
- Tak, choć to w sumie śmieszne. Oni naprawdę wierzą, że wybuch pierwszej wojny światowej wywołał zamach na księcia na Bałkanach? – zaczął się śmiać.
- Najwidoczniej tak. – dołączyłam się do niego.
- Ej, słyszeliście? Dzisiaj na historii będzie ciekawie! – podeszła do nas Jade i Niall.
- Na historii? Ciekawie? – prychnął Niall.
- Alison zapytała pana Battle czy opowie coś na temat starych legend. Powiedział, że może nam powiedzieć trochę o Wybranych. – mówiła podekscytowana, a mi krew zastygła w żyłach – Uwielbiam słuchać o tym. Pomyśl o tym, że ktoś mógłby być na tyle potężny, żeby zmieść wszystko z powierzchni ziemi… Wow…
- Ale to nieprawda. „Wybrani” nie istnieją. – Tony zrobił znak cudzysłowu w powietrzu.
- Tak czy siak, lubię o tym słuchać. – koleżanka wzruszyła ramionami – To o wiele ciekawsze, niż czemu tak naprawdę wybuchła pierwsza wojna światowa…
- O nie, teraz to przesadziłaś! – i w ten oto sposób przez resztę przerwy zawzięcie dyskutowali o tym, co jest „najciekawsze”. Starałam się brać czynny udział w rozmowie, ale żołądek ścisnął mi się z nerwów. Pan Battle jest historykiem z zamiłowania. Może dowiem się czegoś nowego? Czegoś pożytecznego.
__________________________________________________

WESOŁYCH ŚWIĄT!!!

Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, dużo zdrowia, szczęścia, pomyślności, samych prawdziwych i dobrych przyjaciół, spełnienia marzeń, wspaniałych chwil z rodziną i wszystkiego, czego jeszcze sobie życzycie :)

Mam nadzieję, że mój prezencik w postaci rozdziału się podobał ^^ Dajcie znać co myślicie o Lindsey i Harrym lub innych bohaterach :3
Dziękuję za Wasze komentarze, są ogromnie motywujące! Jesteście wspaniali! 

Do następnego! 
N.x

PS: Na "Rozśpiewanej Historii" również się pojawił nowy rozdział :) KLIK
TEMPLATE BY NATH