czwartek, 10 marca 2016

Rozdział 7.

Nie będzie tak łatwo

Harry’s pov:

- Potrafię sama chodzić! – denerwowała się Lindsey. Czerpałem nie małą radość z zadania, które powierzyła mi pani Calm. A mianowicie- miałem odstawić Linds do samego pokoju, a jak trzeba to nawet zostać. W zamian dostanę pozytywną uwagę, co było dodatkowym bonusem. Z czego się tak cieszę? Bo uwielbiam drażnić tę dziewczynę! Naprawdę, to przezabawne, gdy myśli, że i mnie nabierze na swoje sztuczki. O nie, ja już ją przejrzałem.
No dobra, nie do końca. Nadal nie znam jej motywów owego postępowania i wydaje mi się, że jest jeszcze większą zagadką niż kiedy ją poznałem. Ale grunt, że coś zauważyłem, prawda? Czy ja już postradałem zmysły i sam nie wiem, co wymyślam, a co nie? 
- Pani Calm powiedziała… - zacząłem po raz setny, ale tym razem nastąpiła mi na stopę i aż zaniemówiłem z powodu nagłego przypływu bólu.
- Wiem co powiedziała, idioto. Nie jestem głucha, sama też słyszałam. Ale nie musisz brać jej na serio, nic mi nie jest. Zwłaszcza, że perfidnie wykorzystujesz okazję do obmacywania mnie. Chyba już ci powiedziałam, że nie jesteś w moim typie?
- Po pierwsze: Auć! Po drugie: zamierzam odprowadzić cię do samego pokoju. Po trzecie: wcale cię nie obmacywałem. Po czwarte: AUĆ!
- Nie wiem czy mam się śmiać, czy płakać, bo tak żałośnie wyglądasz. – powiedziała z rozbawieniem przyglądając mi się jak pochylam się nad obolałą nogą.
- Widzę, że już doszłaś do siebie. Wspaniale. – mruknąłem przewracając oczami – Zapewne jutro będziesz miała masę gości w pokoju błagających cię o sprzedanie odrobiny leków.
- Masz siedzieć cicho, jasne? Nie biorę żadnych leków. – skrzyżowała ręce na piersi i popatrzyła na mnie twardo. Jednak w jej oczach mogłem dostrzec lęk. Co będzie jeśli ją wydam?
- Cóż, a co będę z tego miał? – wyprostowałem się i spojrzałem na nią z góry, wykorzystując swój wzrost jako przewagę. Nagle jej telefon zaczął dzwonić, więc zaczęła przeszukiwać torbę. Gdy w końcu go wyłowiła przeczytałem na ekranie imię „Matt”. Lindsey szybko nacisnęła czerwoną słuchawkę i wrzuciła telefon z powrotem do torby.
- Wal się. – powiedziała ze słodkim uśmiechem i odwróciła się, by ruszyć dalej korytarzem. Ale gwałtownie przystanęła w jednej chwili. Podążyłem wzrokiem tam, gdzie ona się wpatrywała. Na drugim końcu korytarza mignęła mi tylko ciemna sylwetka, która szybko zniknęła na tylnych schodach. Jedne drzwi w holu były otwarte na oścież.
- Co do… - wymamrotałem nie do końca rozumiejąc, co się właściwie stało. Lindsey jako pierwsza pobiegła w stronę otwartych drzwi, ale ja ruszyłem zaraz za nią. Tak jak się domyśliłem- otwarty na oścież pokój, był pokojem dziewczyny. W środku był okropny bałagan. Ktoś poprzewracał meble, wyrzucił materac z łóżka, ciuchy walały się po całym pokoju, a firanki były spalone na popiół.
- Nie, nie, nie… - Lindsey była blada jak papier. Jednak zdziwiło mnie to, co zrobiła jako pierwsze- zaczęła sprawdzać łóżko. Spomiędzy desek, które teraz były odsłonięte przez brak materaca wyciągnęła dwie białe, plastikowe buteleczki. Potrząsnęła nimi, ale nie słychać było żadnego dźwięku. 
- Niech to szlag! – krzyknęła i z furią rzuciła buteleczkami o ścianę.
- To były twoje leki? – zapytałem podnosząc plastik i czytając etykietę. Leki uspokajające, dokładnie te same, które ja brałem po wypadku.
- Idź stąd. – rozkazała. Odwróciłem się, by na nią spojrzeć. Nie była wystraszona, była wściekła. Właśnie ktoś zdemolował jej pokój, możliwe, że okradł nie tylko z tabletek, a ona jest tylko wkurzona?
- Ale… Wiesz kto to był? Kto mógł to zrobić? – spytałem niepewnie. Jak ktoś mógł spalić zasłony tak, że nic innego się nie podpaliło?
- Powiedziałam: WYJDŹ. – powtórzyła, tym razem głośniej. Jej oczy ciskały błyskawice. Nagle znowu dopadło mnie uczucie duszności. Nabierałem oddechu, ale jakby tlen w powietrzu wyparował. Zaczynało mi się robić słabo, ale wtedy Lindsey wstała i wybiegła z pokoju. W chwili, gdy już zacząłem panikować, wszystko wróciło do normy.
- Co do cholery się właściwie stało?! – byłem kompletnie zagubiony, nic z tego nie rozumiałem, a to mnie denerwowało. Kopnąłem ze złością leżące na ziemi pudełko po tabletkach. Gdy ponownie zderzyło się ze ścianą, zakrętka odpadła, a ze środka wysunęła się mała kartka.

Leki uspokajające, huh? O nie, nie będzie tak łatwo, kochanie. Buziaczki, S.”

- Lindsey… - westchnąłem zamyślony – W coś ty się wpakowała?

******

Lindsey’s pov:

- Cholera jasna! – wykrzyknęłam z wściekłości. Byłam tak bardzo wkurzona, jak jeszcze nigdy! Może przez te głupie tabletki, które teraz już przestały działać. Co ja teraz zrobię?! Czy jeśli pójdę do pani Calm i powiem jej, że zgubiłam leki, to czy wypisze mi nowe?
Oczywiście, że nie. Pomyśli, że sprzedałam je narkomanom i będę miała poważne kłopoty. Ugh, niech to wszystko szlag trafi!
- Złość piękności szkodzi, maleńka. – usłyszałam czyjś przesłodzony głos gdzieś za mną. Odwróciłam się szybko próbując znaleźć intruza. Dean opierał się o drzewo uśmiechając się do mnie szeroko. Miał jasną cerę, kruczoczarne włosy i niebieskie oczy. Był wysoki, a mięśnie odznaczały się pod jego cienkim, czarnym t-shirtem. Był niewątpliwie jednym z najprzystojniejszych mężczyzn jakich widziałam.
Poczułam, jakby ktoś przejechał mi zimnym palcem wzdłuż kręgosłupa. Wzdrygnęłam się.
- Odejdź. – rozkazałam.
- Dopiero przyszedłem, a ty już chcesz, abym zniknął? Niegrzecznie tak wypraszać gościa. – pokręcił głową i zacmokał teatralnie.
- Gościa? Chyba intruza. – wywróciłam oczami. Zachowywałam się swobodnie, jednak cały czas bacznie go obserwowałam. Byłam gotowa w każdej chwili uciec lub podjąć bardziej radykalne środki.
- Pragnę zauważyć, że ja jestem zdecydowanie bardziej miły niż nasz przyjaciel, Simon, więc z łaski swojej, mogłabyś być bardziej uprzejma? – ciągle miał ten okropny, obrzydliwy uśmiech na twarzy. Był wręcz przerażający.
- To on, prawda? – zapytałam, choć raczej znałam odpowiedź.
- Oczywiście. – potwierdził moje przypuszczenia – Osobiście, ja na jego miejscu również spaliłbym firanki. Były okropne. – skrzywił się.
- Mam cię zranić? – zagroziłam. Złość ponownie nabrała na sile i czułam jak mrowią mnie koniuszki palców.
- Jeśli dasz radę. – ponownie się wyszczerzył. Odepchnął się od pnia drzewa i ruszył powolnym krokiem w moją stronę. Zmusiłam się, by ustać w miejscu.
- Nie prowokuj mnie. Tutaj ja mam przewagę.
- A potrafisz ją wykorzystać? – przechylił głowę na bok. Jego oczy dokładnie skanowały moją sylwetkę. Ciarki przebiegły mi po plecach.
- Jeśli będę musiała. – chciałam, żeby zabrzmiało to stanowczo, ale nie jestem pewna, czy rzeczywiście tak brzmiało… Dean odchylił głowę do tyłu i się roześmiał.
- Chcesz poćwiczyć? – oblizał wargę, a jego oczy pociemniały.
- No wiesz co, po tobie się tego nie spodziewałem. Napastować dziewiętnastolatkę? Zachowaj resztki swojej godności. – nagle ni stąd, ni zowąd pojawił się Simon.
Blondyn o szaro-zielonych oczach zbliżał się do nas leniwym krokiem. Był ubrany jak zwykle- ciemne jeansy, koszulka z logo jakiegoś zespołu do tego czarna, skórzana kurtka i tego samego koloru kapelusz oraz okulary w klasycznym kształcie. Nie był tak wysportowany jak Dean, jednak nie można było mu zarzucić, że nie dba o siebie. Czarnowłosy miał na zawsze pozostać dokładnie w takiej samej sylwetce, a Simon musiał regularnie pracować i się dobrze odżywiać, by wyglądać tak, jak teraz wygląda. 
- Napastować? Absolutnie. Jej się podoba. – Dean ponownie zaczął taksować mnie wzrokiem, a ja się skrzywiłam.
- Odejdź ode mnie.
- Właśnie, Dean. Kiedyś stać cię było na więcej. – Simon skrzyżował ręce na piersi – Jak ci się podobała niespodzianka, Lindsey?
- Oddaj mi to. – warknęłam w jego stronę.
- Czytałaś karteczkę? Nie, nie, nie. Nie będzie tak łatwo. To będziesz TY. – podkreślił ostatnie słowo.
- Jaką karteczkę? – nie wiedziałam o co mu chodzi – Wiesz co? Nie ważne. Zdobędę tego więcej. W ten czy inny sposób. To NIE będę ja. Życzę powodzenia.
Szybkim krokiem odeszłam jak najdalej, a potem znalazłam drogę na ścieżkę prowadzącą do wyjścia z lasu. Trochę emocji już ze mnie zeszło. Miałam postanowienie- musiałam zrobić wszystko, abym to nie była ja. Nie ważne jak to zrobię.
Byłam już niedaleko szkoły. Minęła mnie jakaś para- chłopak i dziewczyna.

- Nie! Matt, zrób coś! Zostaw mnie! – krzyczała dziewczyna. Była blada jak papier. Wampir przyciskał ją swoim ciałem do drzewa uniemożliwiając im ucieczkę. Chłopak, który stał parę kroków dalej miał szeroko otwarte oczy, ale nie mógł się ruszyć. Chciał krzyczeć, ale nie mógł.
- On ci nie pomoże, maleńka. Zostawiam go na deser. Panie mają pierwszeństwo, nieprawdaż? – odchylił głowę do tyłu i wybuchł śmiechem. Dziewczyna zaczęła krzyczeć, ale z czasem cichła, kiedy ulatywało z niej życie. Martwe ciało dziewczyny opadło na ziemię. Następny był chłopak. Dean uśmiechnął się szeroko, a jego usta poplamione były szkarłatem…

Zamrugałam i obrazy odeszły. Zemdliło mnie, byłam pewna, że zaraz zwymiotuję, ale musiałam pobiec za tą parą. Oni nie wiedzą co ich czeka, jeśli pójdą do lasu. Zwalczając zawroty głowy i ignorując to, jak podchodzi mi żołądek do gardła pognałam za nimi.
- Ja bym tam nie szła! Mówię wam, jakaś plaga os, czy coś. Jest ich tam mnóstwo. Potwornie żądlą.
- Oh, Matt! Przecież wiesz, że mam uczulenie! – dziewczyna zaczęła jęczeć.
- Ale ja nie… - zaczął, jednak mu przerwała.
- Chodźmy stąd, szybko! – zapiszczała i pociągnęła chłopaka za sobą. Odetchnęłam z ulgą. Gdzieś w ciemnościach lasu zauważyłam błysk. Po raz kolejny poczułam ciarki na plecach. Oddaliłam się stamtąd jak najszybciej. No cóż, pokój sam się nie posprząta…
_______________________________________________________


Hej hej :)

Nowy rozdział, nowe postacie. Trochę się dzieje, huh? Mam nadzieję, że się Wam podobało ♥
Proszę, dajcie znać co myślicie w postaci komentarzy :) To dla mnie bardzo ważne i motywuje do pisania. Dziękuję x

Postaram się jak najszybciej zaktualizować zakładkę Bohaterowie (na którą oczywiście Was zapraszam) i dodać nasze nowe postacie. Co sądzicie o Deanie i Simonie? :3

Dziękuję za 3 000 wyświetleń, wow! Jesteście fantastyczni! ♥

Pozdrawiam Was mocno i do następnego!
N.x

czwartek, 11 lutego 2016

Rozdział 6.

Słoneczny dzień

Harry’s pov:

To był pierwszy słoneczny dzień od bardzo, bardzo dawna. Naprawdę, nie pamiętam, kiedy ostatnio obudziły mnie promienie i śpiew ptaków. No i oczywiście budzik.
- Piątek. Damy radę. Hazz, weź się w garść. – mruknąłem do siebie i usiadłem na łóżku. Przetarłem dłońmi twarz i nabrałem głębokiego oddechu. Nawet się wyspałem, co od jakiś dwóch miesięcy mi się nie zdarza. Coś było nie tak, miałem dziwne wrażenie, ale potrząsnąłem tylko głową. Taki piękny dzień, a ja się zastanawiam co tu nie pasuje?
Wciągnąłem na siebie pierwsze lepsze spodnie, koszulkę założyłem przez głowę. Po kilku chwilach poszukiwań wśród tego całego bałaganu znalazłem też oba buty. Odbębniłem poranną toaletę, chwyciłem plecak i opuściłem pokój uprzednio zamykając drzwi na klucz. Biegiem ruszyłem przez korytarz, a potem ześlizgnąłem się po barierce na schodach. Jeden ze strażników popatrzył na mnie krzywo. 
- Jak się masz, Fred? – posłałem mu szeroki uśmiech zeskakując z ostatniego schodka. Goryl (tak nazywaliśmy strażników) wywrócił tylko oczami i ponaglił mnie gestem ręki. Pobiegłem z plecakiem przerzuconym przez ramię wprost do autobusu, gdzie była już sprawdzana obecność.
- Star. – wyczytał jeden z Goryli – Star?! – powtórzył głośniej, a gdy się nikt nie odezwał zapisał coś na kartce. Hm, co z Lindsey?
- Styles.
- Obecny. – odpowiedziałem zajmując swoje miejsce na tyle obok Nialla i Violi. Sprawdzanie obecności dobiegło końca, drzwi się zamknęły, a kierowca włączył silnik. Gdy wyjeżdżaliśmy przez bramę nagle autokar się zatrzymał, a drzwi otworzyły. Do środka wpadła zdyszana Linds i przepchnęła się niezgrabnie na tyły na swoje miejsce.
- Masz szczęście. – mruknął strażnik, gdy przechodziła obok niego. Ona jednak nic sobie z tego nie zrobiła. Rzuciła plecak na wolne siedzenie i klapnęła na miejsce przy oknie nie racząc nikogo choćby spojrzeniem. Obok niej znajdowało się jedyne puste miejsce w autobusie. Pojazd ruszył.
- Hej, Star. Co z tobą? – Viola zwróciła się do dziewczyny.
- Zaspałam. – mruknęła opierając głowę o szybę i zamykając oczy. W dalszej części rozmowy naszej elity nie wzięła udziału.

*****

Lekcje mijały, a wrażenie, że coś jest nie tak, się nasilało. Nie mogłem tylko dojść co to takiego. Miałem okropne uczucie, że czegoś zabrakło, ale kompletnie nie miałem pojęcia czego.
- Jeszcze tylko jedna lekcja i weekend! – Louis był bardzo podekscytowany myślą o wolnym czasie. Normalnie też bym był, bo jest piękna pogoda, koniec miesiąca. Czego chcieć więcej? Wypłatę dostajemy pierwszego, a ja dzisiaj dostałem najwyższą ocenę z angielskiego, więc powinienem skakać ze szczęścia. Jednak coś ciągle nie dawało mi spokoju.
- Co teraz tak właściwie mamy? – nie mogłem się skupić.
- Ja mam zajęcia teatralne, a co ty masz, to nie mam pojęcia.
- Historia. – przypomniał mi Tony, który nagle pojawił się znikąd. – Słyszeliście wieści?
- Jakie wieści? – zainteresował się Tomlinson. Ja również skupiłem całą swoją uwagę na blondynie. 
- Cóż, po pierwsze to ma być wielka impreza w pobliskim klubie na przedmieściach miasta, a po drugie to znowu pojawi się ktoś nowy.
- Ktoś nowy? Znowu? – byłem naprawdę zdziwiony. Lindsey była totalnym zaskoczeniem, bardzo rzadko przyjmują kogoś po rozpoczęciu semestru. A teraz kolejna osoba? Ciekawe…
- Ale jak to? Kogo? – Louis również był w szoku.
- A czy to ważne? Ważne jest to, że gość wrócił zza światów. – wyszczerzył się Tony. Że co takiego?
- Serio?
- Przysięgam! No, bynajmniej tak słyszałem. Wiem jeszcze, że ponoć ma na imię Adam. Powinien się zjawić w internacie wieczorem.
- Ale kim on teraz jest? Zombie? – nie dowierzałem.
- Nie, zombie to osoby, które ZWIAŁY z krainy duchów. On WYSZEDŁ. Zanim umarł był Śpiewakiem. Viola mówi, że naprawdę silnym, więc trzeba wybadać sytuację. Może osłabł, ale równie dobrze mógł się wzmocnić…
- Jak to „wyszedł”? To niemożliwe! – Louis skrzyżował ręce na piersi.
- Jego pytaj, nie mnie. Czy ja ci wyglądam na Google? – Tony wywrócił oczami.
- Fakt, inteligencją nie grzeszysz. – parsknąłem. Niby żartem, ale nigdy specjalnie go nie lubiłem.
- Za to za urodę mam miejsce w piekle murowane. – odpowiedział kąśliwie i odszedł rzucając mi pogardliwe spojrzenie. Oczywiście, to było zniesmaczenie obustronne. Nigdy za sobą nie przepadaliśmy. Nagle rozległ się huk, a potem ktoś krzyknął. I wtedy mnie olśniło!
- Już wiem! – powiedziałem sam do siebie. Louis popatrzył na mnie jak na wariata, po czym pobiegł gdzieś za mnie. Dzisiejszej nocy nie było krzyków ani wrzasków. Pierwszy raz Lindsey nie darła mordy na cały głos. Zbiegowisko wokół mnie przywróciło mnie na ziemię. Odwróciłem się, by zobaczyć co się w ogóle stało. Na ziemi przy szafkach leżała brunetka z zielonymi i niebieskimi pasemkami, a obok nad nią stała jakaś inna dziewczyna.
- Co się stało? – przepchałem się do Louisa, który klęczał nad nieruchomym ciałem. Nagle trafiło do mnie z opóźnieniem, że to Lindsey, a krzyczącą dziewczyną była Jade. 
- Nie wiem, szłyśmy, a ona nagle upadła… - Jade przeczesała ręką nerwowo włosy.
- Oddycha. – stwierdził szatyn – Niech ktoś idzie po pielęgniarkę!
Chwilę przed tym jak pojawiła się pani Calm, Lindsey odzyskała przytomność. Była blada, a jej oczy zaszklone. Miała nieobecny wzrok.
- Odsuńcie się, otwórzcie okno. – poleciła stanowczo pielęgniarka. Rozległ się dzwonek i większość uczniów się rozeszła do klas. Został Louis, Jade i ja.
- Już się lepiej czujesz? – spytała pani Calm, gdy Lindsey usiadła opierając się plecami o szafki.
- Tak, tylko jeszcze trochę kręci mi się w głowie. – powiedziała słabym głosem – Ale zaraz mi przejdzie.
- To twoja ostatnia lekcja? – zapytała kobieta przykładając Lindsey rękę do czoła, a ta pokiwała lekko głową. Zwróciła się do nas. – Możecie iść na lekcje. Harry, pomożesz mi przenieść ją do gabinetu?
- Oczywiście. – westchnąłem, ale potem napotkałem wystraszony wzrok Linds i automatycznie się szeroko uśmiechnąłem. Może z tej całej sytuacji wyjdzie coś dobrego? Mam parę pytań…
- Trzymaj ją mocno, by nie upadła. Ja zaraz do was dołączę, muszę pójść tylko do sekretariatu po usprawiedliwienia dla was. – wyjaśniła pani Calm pomagając Lindsey wstać i umieszczając jej rękę na mojej szyi. Musiałem się schylić, bo mimo koturnów dziewczyna była o wiele niższa ode mnie i było mi naprawdę niewygodnie.
- Zaraz, to nie wracamy już na lekcje? – zdziwiłem się.
- Harry, jeśli masz coś ważnego to oczywiście, że możesz wrócić. Tylko zostań proszę do czasu, aż ja nie przyjdę do gabinetu, dobrze? Nie chcę zostawiać Lindsey samej…
- Spokojnie, zostanę całą lekcję jak trzeba. – uśmiechnąłem się jak aniołek, a Lindsey parsknęła. Zwolnienie z lekcji bez konsekwencji? O, tak! Pani popatrzyła na mnie i z politowaniem pokręciła głową, a potem szybkim krokiem udała się po schodach na dół.
- Puszczaj mnie. – warknęła Lindsey próbując ściągnąć ze mnie swoją rękę. Ledwo stała, więc próba oczywiście się nie udała, a mi coraz bardziej przeszkadzało schylanie się do poziomu dziewczyny.
- Mogę cię wziąć na ręce? Jesteś strasznie niska. – mruknąłem próbując ją rozdrażnić. Szybko kucnąłem, wolną ręką chwyciłem ją pod kolana i podniosłem. Podrzuciłem ją lekko, by poprawić chwyt.
- Mam metr sześćdziesiąt siedem, to ty jesteś wielkoludem. O matko, nie rób tak... - powiedziała cicho wychylając się jak najdalej. Jakby z opóźnieniem zareagowała na to, że poderwałem ją z ziemi…
- Będziesz rzygać? – spytałem pół żartem, pół serio.
- Nie. – wywróciła oczami, ale chwyciła się za głowę – Puść mnie, kręci mi się w głowie… Mam lęk wysokości…
- Okay, brałaś coś? – zmarszczyłem brwi niosąc ją w stronę gabinetu pielęgniarki. Zachowywała się nienormalnie. Hm, chwila, chwila... – Serio coś brałaś?
- Nie… - mruknęła, ponownie z lekkim opóźnieniem. Jej oczy albo były wbite w jeden punkt, albo podążały za każdą ruchomą rzeczą w pomieszczeniu.
- Brałaś. – stwierdziłem ostatecznie. Objawy miała bardzo podobne do mnie, ale pytanie czy wzięła to samo? – Co to takiego? Na bezsenność?
- Nie, czemu miałabym brać coś na bezsenność? – zapytała zbita z tropu. Bo drzesz się co noc! – pomyślałem, ale nie powiedziałem tego na głos.
- Nie wiem, strzelam. Jakieś prochy?
- Nie, nie jestem ćpunką. – jęknęła chwytając się za głowę. Ból i zawroty głowy, małe opóźnienie w kontaktowaniu, omdlenie…
- Leki uspokajające. – powiedziałem. Dotarliśmy już pod gabinet, więc otworzyłem drzwi i wszedłem do środka uważając na to, by nie skrócić Lindsey o głowę.
- Auć, uważaj matole! – syknęła przyciągając kolano do siebie.
- To mogła być głowa, ja na twoim miejscu byłbym wdzięczny. – wzruszyłem ramionami i ułożyłem ją na kozetce. Oczywiście, równie niezdarnie, bo gdyby nie mój refleks, to dziewczyna miałaby spotkanie z podłogą. Z jej ust padło parę wyzwisk, ale nie przejęła się tak, jakby to zrobiła normalnie.
- Po co ci to? Nie potrzebujesz ich. – usiadłem na krześle po drugiej stronie pomieszczenia i przyjrzałem się twarzy Lindsey. Była bledsza niż zawsze.
- Nic o mnie nie wiesz. – odwróciła się przodem do ściany, a tyłem do mnie.
- Foch ci nie wyszedł, a ja mam ładny widok. – zaśmiałem się na to dziecinne zachowanie. Rzuciła parę kolejnych wyzwisk i gdybym nie znał jej od miesiąca, byłbym zdziwiony jej zasobem brzydkich słów. Zamiast rozmyślaniem nad jej obelgami, które i tak w ogóle mnie nie przejęły, korzystałem z tego, jak świetnie leżą obcisłe, skórzane spodnie na…
- Nie gap się na mój tyłek. – warknęła nie odwracając się.
- Chyba będziesz musiała mnie zmusić. – odpowiedziałem uśmiechając się złośliwie. No cóż, facet pozostanie facetem.
- Nie wytrzymam z tobą. – jęknęła zmieniając pozycję i położyła się na plecy. Przymknęła oczy.
- Nie zasypiaj. Pani Calm na pewno ma do ciebie parę pytań. – ostrzegłem ją – Na przykład skąd wytrzasnęłaś te tabletki. Są na receptę. Ukradłaś?
- Pani Calm sama mi je przypisała, więc nie musisz się o nic martwić. – uśmiechnęła się do mnie sztucznie i wywróciła oczami.
- Co?
- Możesz się w końcu zamknąć?
- Po co ci je przypisała? – byłem w szoku. Tabletki uspokajające dla tak drobnej dziewczyny jak Linds? To bez sensu! Ona nawet nikomu nie zagraża! No i najwidoczniej, wzięła za dużą dawkę na raz.
- Stresuję się szkołą. – odpowiedziała, po krótkiej ciszy.
- Zmyślasz.
- Oh, zamknij się w końcu! I bądź cicho, kiedy pani Calm tu wróci, jasne?! – spojrzała na mnie z groźbą w oczach.
- Czy… Czy ty mi grozisz? – próbowałem powstrzymać śmiech, oczywiście nieefektywnie.
- Nie, ależ skąd. – uśmiechnęła się w taki sposób, że muszę przyznać, przyprawiło mnie o ciarki na plecach. – Sugeruję.

____________________________________________________

Witam!

Dziękuję za miłe komentarze pod poprzednim rozdziałem, to bardzo motywujące ♥ Jesteście wspaniali!

Jak się podobał rozdział z perspektywy Harry'ego? Co myślicie? :) Piszcie, pragnę poznać Wasze opinie ^^

Ferie się skończyły... Eh, były zdecydowanie za krótkie. Jak Wam minęły? A może dopiero przed Wami? 

Jeśli macie jakieś pytania do opowiadania, treści, coś jest niezrozumiałe lub do mnie, to śmiało, piszcie w komentarzach, postaram się rozwiać wszelkie wątpliwości ;)

Dziękuję, że czytacie. To naprawdę wiele dla mnie znaczy ♥
N.x
TEMPLATE BY NATH